Czy to Burning Man? Czy to Twin Peaks? Nie, to Garbicz Festival. W małej wsi pod Torzymiem w lubuskiem odbyła się właśnie piąta edycja tego festiwalu. Jak było? Usiądź wygodnie, bo opowiem Ci historię o krainie czarów!
Festiwal widmo
O festiwalu w Garbiczu słyszało niewielu, a jeszcze mniej na nim było. Choć liczba ta systematycznie rośnie dalej nie bardzo wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. Informacji w oficjalnych źródłach jest niewiele. Festiwal posługuje się stroną hainweh.de, nie korzysta z kanału mediów społecznościowych, nie tworzy wydarzenia na Facebooku, ani Resident Advisor. Co więcej nie ma oficjalnego plakatu imprezy, ani nie podaje się, kto na nim wystąpi. Tematem zainteresowałem się pod koniec 2015 roku, po ukazaniu się artykułu w niemieckim Fazemagu, w którym Garbicz znalazł się na liście 15 najciekawszych festiwali na świecie, na szóstej pozycji. Od razu pomyślałem: „muszę tam być”!

Dickicht
Jak to wygląda w praktyce? Bliżej początku roku na stronie www imprezy pojawia się informacja o dacie eventu i formularz do kupna biletów. Bilet kosztował w tym roku 258 euro z prowizją i jak łatwo policzyć jest to około 1100 zł. Niemało, choć jakby spojrzeć, że w cena obejmuje przejazd autokarem tam i z powrotem z Berlina, miejsce na campingu i trochę kuponów na jedzenie i picie o wartości ok. 80 euro wygląda to ‘odrobinę’ lepiej. Jeśli nie mamy takich pieniędzy, organizatorzy oferują opcję partycypowania w tworzeniu imprezy np. poprzez budowanie festiwalu czy pracę za barem, wtedy bilet otrzymujemy za darmo. Inną ciekawostką jest to, że bez problemu możemy przyjechać na imprezę z własnym prowiantem (także alkoholem), bez żadnych ograniczeń. Pierwsza edycja Bachstelzen Garbicz Festival z 2013 roku przewidziana była na około 600 osób, a bilet kosztował 150 euro. Dwa lata później było to już 3500 i bilet po 200. W tym roku festiwal wyprzedał się już w kwietniu, a jak podaje Gazeta Lubuska uczestniczyło w nim ponad 7000 osób. Garbicz Festival to inicjatywa prawie w 100% niemiecka, organizatorami są: klub Kater Blau z Berlina, grupa eventowa Bachstelzen (‘Pliszki’) oraz właściciel terenu z Polski.

Road to festival
Jest to festiwal hand made, eko, bio i po części wege. Infrastruktura festiwalowa pozostaje praktycznie niezmienna, nie jest rozbierana po każdej edycji i czeka spokojnie na kolejny rok. Podobnie jest z line upami, są one trochę podobne każdego roku. Grają dawni rezydenci Baru 25, ekipa Katermukke i przyjaciele klubu Kater Blau. Wszystkie sceny, bary, biura, punkty info, ozdoby i dekoracje zrobione są ręcznie, głównie z drewna. Wszystko odbywa się na świeżym powietrzu, nie ma tu żadnych scen pod namiotami. Rain or shine. Nie ma też żadnych barierek czy blokad pod scenami, wszyscy artyści są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie ma też żadnych służb czy ochroniarzy pod scenami.

Natural reserve
Jako, że teren festiwalu objęty jest programem ochrony przyrody NATURA 2000 (cyt.: „znajdują się tu skupienia starych dębów i lip z rzadkimi gatunkami chrząszczy: jelonkiem rogaczem i pachnicą dębową, jednocześnie obszar stanowi miejsce lęgów m.in. takich gatunków ptaków jak: żuraw, dzięcioł czarny, gągoł, zimorodek, błotniak stawowy, wodnik oraz stanowi ważny obszar żerowania bielika”), mamy tu do czynienia z pewnymi ograniczeniami. Przed kąpielą w jeziorze (która zasadniczo jest zakazana) proszą nas o zmycie kremu do opalania, makijażu, ozdób na ciele, a także nieużywania szamponów, mydeł i niezałatwiania się w wodzie. Obowiązuje zakaz rozpalania ognisk w lesie, podobnie jeśli chodzi o grillowanie, szkło jest niemile widziane, bo grozi spowodowaniem pożaru czy skaleczeniami. Na niedopałki papierosów dostajemy specjalne, plastikowe pojemniczki, które trzyma się w kieszeni. Kubki na piwo i drinki są plastikowe i wielorazowego użytku (obowiązuje kaucja 1,5 euro w kuponach na każdą sztukę). Sztućce do jedzenia są drewniane, a talerze papierowe. Wszystko zgodnie z naturą, jak na rezerwat przyrody przystało. Dobra, tyle mądrości tytułem wstępu, bo zaczynamy RAVE!
Oczom ich ukazał się las… namiotów
Do Garbicza wybraliśmy się prawie całą ekipą kolektywu Canalia, wraz z mnóstwem znajomych. Część przyjechała już w środę, nie chcąc przegapić ani minuty, część miała dojechać w sobotę. Impreza trwa od czwartku do poniedziałku wieczorem, a teren imprezy trzeba opuścić najpóźniej do wtorku do godziny 20:00.

Wiese
Żeby przeżyć pięć dni na tak intensywnym festiwalu trzeba albo mieć końskie zdrowie, albo balować na pół gwizdka (albo wybrać opcję numer trzy). Wybraliśmy opcję standard, czyli przyjazd w piątek i wyjazd w niedzielę. Późnym popołudniem dotarliśmy do wsi Garbicz. Zamieszkuje tu podobno tylko około 270 mieszkańców. Na czas festiwalu przejazd przez jedyną ulicę miejscowości jest zamknięty, dozwolony tylko dla służb i aut z przepustkami. Obsługa kieruje nas na parking (40 zł) i dalej pieszo z bagażami ruszamy w kierunku imprezy. Krajobraz typowy dla polskiej wsi, po ogródkach chodzą kury, z bud nieśmiało wyglądają psy na łańcuchach. Mieszkańcy sprzedają ‘sehr kaltes Bier Żubr’ z aut, po 1 euro i robią grilla. Wynajmują też swoje ogródki na parkingi, albo pracują na festiwalu. Robią także za taxi wożąc ludzi na dworzec PKP do Rzepina. Po dotarciu do bram imprezy, wymienieniu biletu na kolorową opaskę, dostajemy książeczkę z mapą festiwalu i (nareszcie) pełnym time table. Kogo my tu mamy? Rødhåd, Ata, Roman Flügel, Rebolledo, Shifted, Robag Wruhme, Phil Kieran, Viken Arman, Tin Man, Konstantin Sibold, Cassegrain, Dinky… Wymieniać dalej?

See
Idziemy rozłożyć namiot. Po drodze szybki look na teren festiwalu. Przechodzimy obok głównego campingu, kilkaset namiotów pod lasem, wszystko podzielone na sektory i ponumerowane na mapce w iście niemieckim stylu. Leśne i polne uliczki posiadają nazwy np. Wiesenweg (ul. Łąkowa). Miasteczko festiwalowe w pełnym tego słowa znaczeniu, nie żartuję. Postanowiliśmy rozbić się w Nerdwald (‘Las przygłupów’). Toi toi-e blisko, prysznice i krany z wodą pitną też, tylko tak trochę niewygodnie biwakować na szyszkach. No, ale co zrobić. Między drzewami wiszą hamaki, zewsząd dochodzi muzyka, jest swojsko. Teren festiwalu jest ogromny, liczy ponad 27 hektarów (270.000 m²!). Mamy tu łąki, polany, las i oczywiście malownicze jezioro Garbicz. W gazetce festiwalowej wyczytałem, że w tych lasach żyją: łosie, borsuki, rysie i wilki (wtf?). Ja na razie w lesie widziałem tylko mini rampę, na której jeździli skejci na deskach haha i oby tak pozostało.
Alles ist gut
Słysząc techno ze wszystkich stron nie da się wysiedzieć w miejscu i nie ma znaczenia, że jest dopiero godzina 17:00, impreza trwa tu prawie całą dobę. Praktycznie wszyscy ludzie są poprzebierani, ubrani na kolorowo, noszą kapelusze i parasole z diodami LED. Wiele osób chodzi boso, a w niektórych miejscach także nago.

Buk Corner
Na festiwal przyjechali ludzie z całego świata. Co prawda największą część publiki stanowią Niemcy, Austriacy i Szwajcarzy, ale nie brakuje też ludzi z dalszych zakątków globu takich jak Etiopia, Liberia, Birma, Peru, Finlandia, Bali, czy Nowa Zelandia. Jak na festiwal marzeń i wyobraźni przystało dominują dobre nastroje. Wszyscy są uśmiechnięci i wesoło zagadują do nieznajomych. Ogólnie panuje taka atmosfera szczęścia, wolności, trochę jak na koloniach czy obozie harcerskim z młodości, tylko publika jest dużo starsza, bo są tu ludzie nawet grubo po czterdziestce. Przy naszym obozowisku znajdują się cztery sceny, wszystkie w części leśnej, ale po kolei. W Nerdwald mamy dwie sceny, których nie ma nawet na festiwalowej mapce: Waldbühne (‘scena leśna’) i mini disco, zwana też sceną dla karłów (Zwergbühne), gdzie wszystko jest miniaturowe. Obie pokręcone na maksa. Następnie Buk Corner (‘Bukowy narożnik’, zwany też polish floorem, czy Polish Corner) i See (‘Jezioro’). Buk Corner to ostatni floor na mapie festiwalu i zarazem jedyny na którym grają Polacy. Występowali tu przedstawicieli sceny gorzowskiej, wrocławskiej i słubickiej (mnky, Verlake, Mike Smile, Teem, just.me i wielu innych).

Buk Corner
Jest tu ogromny taras z widokiem na jezioro (oczywiście zrobiony ręcznie z drewna) i zejście na słynny pomost. Tędy schodzi się m.in. na plażowanie i kąpiele w ciągu dnia. Jest też oczywiście ogromny parkiet z muzyką, nagłośnienie Funktion One ustawione na solidne obroty i setki tancerzy. Cała droga wzdłuż jeziora to jeden wielki festiwalowy parkiet. Leśna uliczka prowadząca na pozostałe sceny jest podświetlona w nocy i ozdobiona różnymi bajerami jak np. ledowe hula-hoop na drzewach czy błyszczące kryształy. Jakby tego było mało, na środku jeziora znajduje się ogromna kula disco pięknie świecąca w nocy w stronę festiwalu. Klimat jest bajkowy, ale taki z łuną tajemniczości. W nocy blask księżyca, lekkie mgiełki nad ranem, w dzień promienie słońca miedzy drzewami i tęcze, a wszystko to w połączeniu z instalacjami, grą świateł i dymu tworzy wrażenie jakbyśmy znajdowali się w jakimś zaczarowanym miejscu. Ciężko to wszystko zobrazować słowami, ale spróbuję. Idąc od Buk Corner w stronę serca festiwalu, czyli pierwszego z dwóch main floorów mijamy cztery sceny: See, Seepferdchen, Ambient i WineSpace. Każda jest na swój sposób wyjątkowa, ciekawa i inna od pozostałych. See to duży klubowy parkiet otoczony jakby drewnianymi murami, nagłośnienie standardowo Funktion One. Tu grali między innymi: Lake People, Khidja, czy Autarkic. Seepferdchen (‘Konik morski’) to scena poświęcona szeroko pojętej sztuce. Znajduje się tu galeria obrazów, wystawa foto oraz odbywają różne wernisaże i mini opera.

Unknown Painting, photo by Luck Mall
Na drzewach jest kilkanaście małych głośniczków, służących do eksperymentów z dźwiękiem, m.in. do obserwowania wibracji na wodzie w małej sadzawce. No, wyższa szkoła jazdy jak dla mnie. Ambient, czyli strefa chillout to zupełnie inna para kaloszy. Znajduje się przy samym jeziorze i obowiązuje tu chyba odmienna czasoprzestrzeń, przynajmniej dla tych, którzy się tu znaleźli. Na ziemi leży kilkanaście grubych materacy, na których leżą ludzie i fazują (lub śpią), z głośników Funktion One F88 wydobywają się dźwięki z końca świata, na barze wino musujące z mango i ‘dziwne jedzenie’. Klimat nie do opisania (albo nie do opowiedzenia komukolwiek normalnemu). Ciekawostką jest, że jednym z surprise actów na tej przestrzeni był występ Acid Pauli, bodaj w poniedziałek. WineSpace (‘Przestrzeń winna’) to taki floor gdzie jest wszystko, różnorodna muzyka, pokazy burleski i degustacje win bio, pochodzących z ekologicznych upraw winogron. „Nie mam pojęcia o winie, a chciałbym się trochę napić” – to temat jednego z wykładów, na które można się tu udać, także w języku polskim. Co do muzyki grali tu tacy artyści jak: Okan, Firas, czy Tierpark Toni.

Ambient
Od WineSpace można odbić w prawo do sceny głównej albo kontynuując spacer wzdłuż jeziora dotrzeć do Dickicht (‘Gąszcz’), czyli sceny faktycznie w gąszczu drzew. Jest tu drewniany plac zabaw, coś na wzór domku na drzewie, mapping dosłownie na wszystkim i dużo dymu. Tu rządzą koncerty, np. zespołu Bakery, Kalabrese, czy Feathered Sun. Poruszanie się po festiwalu to inna historia, dróg prowadzących do poszczególnych scen jest wiele, można poruszać od centralnej strony czyt. ulicy Łąkowej, albo wzdłuż jeziora, można i różnymi leśnymi skrótami. Uwierzcie mi na słowo, nie jest łatwo odnaleźć zagubionych znajomych, zwłaszcza w nocy. Bez latarki ani rusz. Zrobienie przysłowiowego kółka po całym terenie zajmuje około godzinę! Dwie najważniejsze sceny Garbicz Festival to Wiese (‘Łąka’) i Wald (‘Las’). Dzieli je ogromna strefa gastronomiczna (‘Food Court’), oczywiście z kolejnym ukrytym floorem o nazwie ‘Juicy Bar’. Ostatnim punktem programu jest Lichtung (‘Polana’), czyli strefa różnego rodzaju warsztatów, czy innej nietypowej aktywności, położona naprzeciwko głównego pola namiotowego, blisko wejścia/wyjścia z festiwalu. Odbywają się tu zajęcia z jogi (yoga electronica), warsztaty z orgazmu (orgasmus workshop, który podobno się nie odbył, z powodu kłótni prowadzących), czy nagiej medytacji (tantric meditation). Jest też wiele zajęć interpersonalnych jak: kontakt wzrokowy, tango dla początkujących, czy escstatic dance. Jakby tego było mało, a już i tak jest ciężko połapać się, co jest co, w różnych miejscach festiwalu odbywają się performansy np. występy bębniarzy, fire show i inne np. procesja hedonistów z Hedoné Berlin (ruch szerzący szeroko pojętą ‘przyjemność’).

Rolling Remise by Sage Restaurant
Po terenie festiwalu jeździ betoniarka techno, pochodząca od ekipy z berlińskiej restauracji i klubu Sage. Stoją też festiwalowe rowery, z których można korzystać ile dusza zapragnie, przejechać się gdzieś, albo przyozdobić je np. pomalować i zostawić komuś innemu. Podczas zabawy może nas zaczepić tzw. fashion police (‘policja stylu’), nagrodą dla najlepiej przebranych osób jest bilet na festiwal na przyszły rok. Część artystyczną festiwalu, ale w pojęciu sztuki wyższej, stanowi Galeria Illuza. To cykl różnych wydarzeń czy występów, które odbywają się w wielu miejscach. Tu technologia spotyka sztukę, a dźwięk 3D tańczy między drzewami. Były to między innymi: pokazy tańca, Variété Surreale, pokazy magii, Meditative Audiowalk i wiele innych.
Bańki mydlane i lasery
W czwartek ominęły nas występy takich artystów jak: Efdemin, Tommy Four Seven, czy Lucy, dlatego kończymy posiadówę pod namiotami i lecimy wycisnąć z festiwalowego line upu ile się da. Zaczynamy po 19:00 na Wald. Set rozpoczyna właśnie Peter Schumann, jeden z rezydentów Kater Blau. Artysta gościł niedawno w szczecińskim Tanz Barze, więc mniej więcej wiemy, czego się po nim spodziewać. Utwory w stylu Butch – Shahrzad (Matthias Meyer Remix).

Dickicht
Gra dobrze, idealnie jak na wstęp do festiwalowego maratonu. Nagłośnienie pod sceną jest tak mocarne (Funktion One), że bez zatyczek lepiej nie podchodzić. Tłum gęstnieje, powoli się ściemnia. Na drzewach przy scenie migają ledy, a operatorzy świateł co rusz pokazują nowe efekty. Nad sceną ogromny laser oraz światła przepuszczone przez kryształowy sześcian, całość tworzy efekt jakby rozmazanej, kolorowej czarnej dziury nad tańczącymi, piorunujące wrażenie. Dodatkowo po zmroku zapalają się cztery ogromne białe lampy zawieszone wysoko na drzewach, oświetlające na kilka sekund cały las. Co więcej, cały parkiet otoczony jest światłami i dymiarkami, więc na nudę w tym temacie nie można narzekać. Jest jak w klubie, tylko… bez klubu.

Wald
Po Peterze wchodzi Roman Flügel ze swoim pokręconym setem i zabawa zaczyna się już na poważnie. Następnie Phil Kieran dowala porządnie do pieca. Robi się coraz mocniej, a następni w kolejce to Tin Man i Cassegrain, czas odpocząć na czymś lżejszym. Przenosimy się na Wiese. Przegapiliśmy występ Chloé. Za didżejką aktualnie gra Rebolledo (połowa duetu Pachanga Boys), co tam się dzieje… Na głośnikach przed sceną tańczą ludzie, człowiek z obsługi wskazuje palcem najlepiej bawiące się osoby i wciąga na scenę do zabawy. Ciężko powiedzieć jaki styl gra ten meksykański dj, bez względu na to czy jest to italo disco, elektro czy disco house, tłum szaleje. Podczas Rebolledo – POW POW (Fango Remix) atmosfera po prostu wrze. Warto wspomnieć także o samej scenie, jest to największy parkiet festiwalu, znajduje się na dość sporej łące. Tu postawiono na nagłośnienie od firmy Kirsch Audio. Wnętrze didżejki wyklejone jest taśmą klejącą i aluminiową, co w połączeniu ze światłami, daje bardzo ciekawy efekt jakby przepływającego po ścianach prądu. Naprzeciwko sceny kilka barów, z całkiem niezłym jak na imprezę masową asortymentem. Warsteiner z kija, ale i piwo polskie, wino musujące z lodem czy w drinkach, cocktail bar z rumami i Catuma z beczki (lemoniada na bazie wina w stylu brazylijskim, 7% alkoholu) oraz oczywiście woda, lemoniady, energetyki z guaraną czy yerba mate. Powoli robi się jasno, zbliża się godzina 06:00, czyli czas na występ kończący dzień pierwszy, witamy duet Britta Unders, czyli Brittę Arnold i Undersa. Parę w życiu prywatnym jak i jednych z ulubieńców publiki Kater Blau. Closing grają back to back na dwa laptopy, mimo pewnych problemów technicznych i później (wczesnej?) pory, udało im się zgromadzić pół festiwalu przed sceną. Uśmiechnięte twarze w kapeluszach z piórkami, powiewające w powietrzu flagi, kolorowe parasolki i bańki mydlane, coś pięknego. Closing na Wald przypadł Mili Stern i Dave Dingerowi. Koło 10:00 stwierdziłem, że czas się przespać, a jak się później okazało, spróbować się przespać. O ile część ‘nocna’ na głównych scenach festiwalu kończy się około południa to część ‘dzienna’ rozpoczyna się dwie, czy trzy godziny później. Oczywiście nie dotyczy to sceny Buk Corner, przy której śpimy, ta grała non stop. Zanim zasnąłem minęły z dwie godziny. Od razu zacząłem żałować, że nie rozbiliśmy się na Silent Campie (jedyne pole namiotowe, gdzie nie słychać muzyki, poza terem festiwalu).
Nieziemski rave
Obudziłem się gdzieś po 16:00, muzyka gra dalej, a to znaczy, że nadal żyję. Wstaję cały obolały i brudny. Okazało się, że woda w prysznicach jest zimna, właściwie lodowata, co więcej zaczęła się ulewa. Od 19:00 na Wiese startuje Ata, legendarny dj z Frankfurtu, a tu taki klops. Ponad dwie godziny w namiocie, bo parasole zostały w aucie, miało przecież nie padać. Zmarnowany czas. Jest już prawie noc i nadszedł czas na śniadanio-obiadokolację. Więc pędem do strefy gastro, by nic już więcej nie przegapić.

Wiese backstage
Wybór jest przeogromny. Jest tu w zasadzie wszystko. Po kolei mijam: tureckie specjały, hummus, quinoa, falafel, english breakfast, naleśniki crêpes, wegańskie chili sin carne, Kokosreis, szpecle, Spinat Knödel (knedle szpinakowe), Nice Fries (frytki), hamburgery (normalne i wegańskie), pizzę z pieca opalanego drewnem, Indisches Dal (fasola po indyjsku), pho, tajskie curry wegetariańskie i wiele, wiele innych. Dodam, że polska kuchnia z gołąbkami i pierogami też jest. Do picia np. smoothie czy soki z Juicy Baru, kawa, cydr z pompy od Ostmost Berlin, czy piwka, zwykłe lub craftowe (np. Summer Ale z Brauhaus Neulich). Dla fanów słodkości są i lody! Gdy chcemy zjeść coś bardziej treściwego typu kiełbaska, czy karkówka z grilla, zawsze można wyjść z festiwalu do ‘miejscowych’. Ceny tego wszystkiego są w miarę przystępne, piwko ‘kosztuje’ 2 kupony o wartości ok. 12 zł. Za danie obiadowe zapłacimy do ok. 30 zł. Gdy skończą się nam kupony, w punkcie info, można spokojnie nabyć nowe bez ograniczeń. Także za polskie złote. Kupony są niezbędne, bo cały obrót na terenie festiwalu odbywa się bezgotówkowo. Pewnym ograniczeniem jest to, że osobne kupony obowiązują na jedzenie, a inne na napoje, do tego różnią się nominałami, cena też potrafi się różnić, bo działa zasada im więcej kupisz, tym masz taniej. Pomińmy już te kwestie i skupmy na zabawie.

Wald
Jest 22:00, na Wiese występ live gra Frivolous, na Wald łupie Shifted, a na See… ale o tym dalej. Ponownie stwierdziliśmy, że lepiej zacząć od techno. Energetyczny i surowy występ Shifteda, a zaraz po nim, jedna z gwiazd festiwalu – Rødhåd. Tego pana nie trzeba nikomu przedstawiać, gra tak, że nawet sceptyka mocniejszych brzmień poruszy do tańca. Bomba, a do tego podczas jego setu na leśne wzgórze podjechała ciężarówka z fire show. Dodatkowo gdzieś w oddali wysoko w powietrzu unosił się balon, z którego na sznurze w górę i w dół migały jak szalone ledy. No proszę siadać. Klimat sztos. W międzyczasie poleciałem na łąkę zobaczyć Mathiasa Kadena, a tu niespodzianka, zamiast niego gra Bendikt Frey. Jak się później okazało, nastąpiła pomyłka, a Mathias wystąpi dopiero… za rok. Set Frey’a nie dość, że winylowy, to pełen klasyków, np. New Order – Confusion (Pump Panel Reconstruction Mix). Niestety cały festiwal poleciał na Rødhåda. Po mistrzu na Wald występowali kolejno: Jamaica Suk i Kosei Fukuda, czyli nowa gwiazda japońskiego techno. Na Wiese od 01:00 grała Dinky, a od 03:00 Aroma Pitch live. My polecieliśmy nad jezioro, bo tam od 18:00 do samego rana występowali wszyscy artyści z Giegling.

Dickicht
Cóż można rzec, label jest kultowy, to wiadomo nie od dziś, jednak nigdy nie spotkałem się z żadnym z tych artystów na żywo, dlatego koniecznie trzeba było sprawdzić ten fenomen. Nie zawiodłem się. Parkiet wypchany po same brzegi, za sterami Konstantin i Edward. Co kawałek to lepsza bomba, rzadko spotykany widok, podczas tego występu dało się zauważyć nawet stałych bywalców Berghain ubranych w skóry i obroże na łańcuchach. Nie ma się co dziwić artyści ci bardzo często grywają wielogodzinne closingi w Panorama Bar. Jednym z kawałków tej nocy był utwór Edward – Io Io. To było coś, pomieszanie stylów, tempa, zdecydowanie najlepszy występ festiwalu, po prostu nie można było opuścić See tej nocy już ani na moment. Minęła szósta rano, przenosimy się na Wiese. Closing gra właśnie duet didżejski z Berlina – Kuriose Naturale. Nie patyczkują się, lecą tech housami od Jay Shepheard – Bullfrogging, po Michel Cleis – La Mezcla. Można dostać hopla, niby czas iść spać, ale nie daje się. Zostajemy do 11:00. W tym czasie after na Wald grają: Turmspringer i Sascha Cawa. Oczywiście pozostałe sceny grają nadal non stop. O poranku o 15:00 można już w zasadzie nie wspominać, wrak człowieka. Czas stąd uciekać, póki życie miłe, choć część z nas została do samego końca.

Wald
Wychodząc z festiwalu, postanowiliśmy zerknąć raz jeszcze, już z torbami i plecakami, gotowi do wyjazdu, co tam ‘na głównej’. Zamurowało mnie, kilka tysięcy osób tańczących w słońcu do muzyki granej przez Mimi Love, atmosfera miłości i szczęśliwości, przejeżdżające przez uliczki samochody rodem z Mad Maxa. Stałem jak wryty i patrząc na to co się dzieje, zacząłem wahać się, czy nie wrócić i nie zostać jeszcze na jeden dzień (lub dwa). Wygrał zdrowy rozsądek. Jak się później okazało na niedzielę Garbicz miał również wiele atrakcji do zaoferowania dla najwytrwalszych klubowiczów, ale to znam już tylko z opowieści. Closing sceny Wiese i występy: Pillow Talk live, Viken Arman live oraz słynnego duetu Mira & Christopher Schwarzwälder. Wald zamykali legendarni rezydenci Baru 25 – David Dorad i Sven Dohse.

Tight Arse Paradise Race
W międzyczasie w lesie w ciągu dna odbywały się zawody sportowe o nazwie ‘Tight Arse Paradise Race’. Nazwijmy to festiwalową olimpiadą z przymrużeniem oka, dla śmiałków, którzy na różnych dziwnych urządzeniach ścigali się do mety po zwycięstwo w szaleńczym wyścigu. Pomyślałby zdrowo myślący człowiek, niedziela wieczór, czy to już koniec festiwalu? Nic bardziej mylnego, zaczynamy (kolejne) afterhours. O 01:00, już w poniedziałek na Buk Corner i See wystartowały dwa afery. Były to już ostatnie grające sceny, więc na obu pewnie był komplet. Festiwal na Buk Corner żegnali: Zadak & Kotelett live, The Cheapers & Fraenzen Texas i inni. Bye bye na See robili: Stavroz live, Konstantin Sibold, The Sorry Entertainer, a od 17:00 do 20:00 ostatniego seta na Garbicz Festival 2017 zagrał Robag Wruhme.
Auf Wiedersehen
Po powrocie do domu jeszcze długo zastanawiałem się, czy to wszystko co widziałem i przeżyłem wydarzyło się naprawdę. To nie był zwykły weekend na łonie przyrody, gdzieś na końcu świata w dziewiczym lesie. To był magiczny weekend, w zaczarowanym lesie na festiwalu innym niż wszystkie!

Wiese, photo by Luck Mall
Gdy ktoś spyta mnie czy istnieją na świecie miejsca gdzie nie obowiązuje czas, gdzie panuje pełna wolność, pokój i szczęście, gdzie wszyscy ludzie są uśmiechnięci i przyjaźnie do siebie nastawieni? Odpowiem: „tak, właśnie tam”. Garbicz to impreza dla marzycieli, którzy nie potrafią dorosnąć, to impreza dla ludzi, którzy przyjeżdżają z końca świata zaznać czegoś zupełnie innego, nowego i oderwać się od swojej codziennej rzeczywistości. To najlepszy festiwal na jakim byłem i nie wyobrażam sobie nie być tam za rok. Do zobaczenia Garbicz Festival. Alles war gut!
Link do galerii zdjeć:

See

Wiese

Zwergbühne

Dickicht

Jezioro Garbicz

People of Garbicz